Wojciech Malicki
Polki nie rodzą dzieci także dlatego, że coraz więcej Polaków nie chce zakładać rodzin i zostawać ojcami. Bo mają coraz większe szanse na rozwód, a po nim niemal pewną rolę weekendowego taty-bankomatu. I to w dobrej opcji, bo w gorszej, skończą jako alimenciarze, bankruci lub bezdomni, zaś w najgorszej – w więziennej celi albo na cmentarzu.
Politycy opozycji, dziennikarze, fachowcy od demografii i celebryci etc. zgodnie oburzyli się słowami Jarosława Kaczyńskiego, który zawyrokował, że Polki nie rodzą dzieci, bo „dają w szyję”. I sami podali wiele powodów zapaści demograficznej w Polsce. Polki wg nich nie rodzą, bo: po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie dopuszczalności aborcji – boją się o własne życie, nie mają dostępu do bezpłatnych zabiegów in-vitro, mieszkania są za drogie, a kandydaci na ojców za słabo wykształceni itd., itp.
Praktyczne wszystkie przytaczane powody spadku dzietności – sprowadzały się do decyzji kobiet o nierodzeniu dzieci. O woli mężczyzn w życiowych dylematach: mieć czy nie mieć potomstwa, nikt nawet nie wspomniał.
Tak, jakby spełnił się scenariusz z komedii Juliusza Machulskiego „Seksmisja”, który zakładał, że w 2044 roku, rodzenie i wychowanie dzieci, będzie wyłączną domeną kobiet.
Dane nie kłamią
Wyzerowanie roli mężczyzn w narodowej dyskusji o kryzysie demograficznym jest znamienne i…fałszywe, bo coraz więcej Polaków, świadomie rezygnuje z zakładania rodzin i zostawania ojcami! Dotarło do nich bowiem, że mają coraz mniejsze szanse na trwały związek, bo statystyki są nieubłagane: co roku do sądów wpływa ok. 60 tysięcy pozwów rozwodowych, z czego aż 75-80 procent z nich składają kobiety. Efekt? Na dziesięć zawieranych w Polsce małżeństw, przypada już ponad trzy rozwody (w miastach nawet cztery!), a że w liczbie rozstań gonimy również Europę, to wkrótce szansę zostania rozwodnikiem będzie miał co drugi żonaty Polak.
– Nawet jeśli jesteś odważny, lubisz adrenalinę i ryzyko, to czy skoczyłbyś ze spadochronem, gdyby cię uprzedzono, że masz 50% szans na przeżycie tego skoku? – tak to obrazowo zilustrował twórca podcastów „Musisz Wiedzieć” na YT.
Obawa życiowej porażki, jaką jest rozpad rodziny, zniechęca do jej założenia, ale znacznie większym straszakiem jest perspektywa „rozwodu po polsku”. Czyli, brudnej, wyniszczającej wojny, w której ojciec-Polak zwykle stoi na z góry straconej pozycji, a jej skutki, są dla niego opłakane.
Nic do gadania
Rozwodzącemu się ojcu Konstytucja RP gwarantuje równość wobec prawa, ale nie wobec prawa rodzinnego, bo w dziewięciu na dziesięć przypadków, sądy – to matkę uczynią tzw. rodzicem pierwszoplanowym. Skutki? Dziecko zamieszka z nią na stałe, na jej konto będą spływać alimenty od ojca i świadczenia socjalne (np. 500+), a przede wszystkim to, że matka stanie się niemalże właścicielką syna czy córki. Zaś ojcu przypadnie rola rodzica dużo gorszej kategorii, bo zostanie weekendowym tatą, mającym prawo do sporadycznych kontaktów z dziećmi. I choć formalnie, czyli w wyroku rozwodowym, zachowa pełną władzę rodzicielską nad dzieckiem, to w rzeczywistości będzie miał niewiele, a najczęściej, nic do gadania. I w codziennych, drobnych, i w najważniejszych, życiowych sprawach swojego potomstwa.
– Polska norma kontaktów z dzieckiem to co drugi weekend i jedno popołudnie w tygodniu. Gdy ojciec chce się z dzieckiem spotykać częściej, albo co „gorsza”, przebywać z nim tyle samo, co matka, to w sądzie rodzinnym, czeka go upokarzająca droga przez mękę. „Moja” pani sędzia w ogóle nie mogła zrozumieć, dlaczego domagam się częstych kontaktów z synem, a gdy jej tłumaczyłem, że chcę go nadal wychowywać, usłyszałem, że „o dobru dziecka mogłem pomyśleć wcześniej” – opowiada Michał Jasiewicz, szef fundacji „Kocham cię Tato”.
W kapsule czasu
Rokrocznie tysiące polskich ojców na własnej skórze przekonuje się, że nasze sądownictwo rodzinne jest skansenem, gdzie nowa rzeczywistość praktycznie nie ma wstępu. Dowód? Powołane przed 45 laty sądy rodzinne, wciąż stosują prawo rodzinne, w dużej mierze niezmieniane od jego ustanowienia w roku…1964. A orzekający w nich sędziowie, czytaj: w zdecydowanej większości sędzie-kobiety, kierują się niepisaną zasadą że „dziecko należy do matki”, wywodzącą się z czasów…pańszczyzny. Bo to chłopi, czyli przodkowie zdecydowanej większości współczesnych Polaków, żeby przetrwać potworną biedę, wyzysk i brak jakichkolwiek perspektyw, stworzyli model rodziny, w którym matka zajmowała się wychowaniem dzieci, a na ojcu spoczywała odpowiedzialność za biologiczne przetrwanie.
Oboje małżonkowie harowali, ale to mężczyzna wykonywał najcięższe prace, dlatego nie miał ani czasu, ani siły na zajmowanie się dziećmi, i zwykle był oschłym, nieokazującym uczuć rodzicem, przekonanym że tylko „zimny chów” zahartuje dziecko do arcytrudnych warunków życia. Taki podział ról w rodzinie to już zamierzchła historia, współcześni mężczyźni chodzą ze swoimi kobietami do szkół rodzenia, uczestniczą w porodach, karmią, przewijają i zostają sami z niemowlakami na całe dnie. W rezultacie, mają o niebo silniejsze więzy z dziećmi, niż ich przodkowie. Ale dla sądów rodzinnych te głębokie zmiany cywilizacyjne i kulturowe, nie mają większego znaczenia, dlatego pomijają korzystne dla ojców opinie biegłych, lekceważą fakty, gdy ojcowie rokują być lepszymi rodzicami od matek.
– Wciąż najważniejsza jest „tradycja”, przekonanie, że dziecko należy do matki albo, że powinno zostać z nią przez zasiedzenie. Wbrew wszystkiemu, co składa się na dobro tego dziecka – tak Barbara Adynowska, warszawska adwokat i była sędzia sądu rodzinnego, opowiadała przed kilkoma laty. Gdy zapytałem ją o to samo dzisiaj, mówi, że widzi w orzecznictwie sądów pozytywne zmiany, ale do równouprawnienia rodziców po rozstaniu, droga jest wciąż bardzo daleka.
Rozwiązań idealnych nie ma
Opieka naprzemienna, czyli matka i ojciec zajmują się dzieckiem po równo, nie jest idealnym wyjściem, bo takich w przypadku rozstania rodziców zwyczajnie nie ma, ale jest rozwiązaniem optymalnym. Bo tata i mama pozostają pełnoprawnymi rodzicami, a nieuprzywilejowanie żadnego z nich, wymusza na nich współpracę, ogranicza konflikty (dziecko nie staje się kartą przetargową!) i eliminuje ryzyko alienacji rodzicielskiej, czyli blokowania lub utrudniania drugiemu rodzicowi kontaktów z dzieckiem.
– W Danii sądy orzekają opiekę naprzemienną nawet w czterdziestu procentach rozstań rodziców, we Francji niewiele mniej, podobnie dzieje się w innych krajach zachodnich – mówi Przemysław Koziński, prawnik i szef walczącej o prawa ojców organizacji „Szczyty alienacji rodzicielskiej”
A u nas? Na prawie pół miliona orzeczeń wydanych w latach 2018-2019 w sprawach rodzinnych, sądy orzekły opiekę naprzemienną…62 razy. Polak-ojciec ma szansę na opiekę naprzemienną w zasadzie tylko wtedy, gdy wykaże poprawne relacje z matką dziecka, co de facto oznacza, że o jej przyznaniu decydują nie sądy, lecz matki. A one zwykle się nie godzą, bo przy opiece naprzemiennej znoszone są alimenty.
Kto ma dziecko, ten ma władzę
Rankiem, 29 kwietnia 2022 r. przed gmachem sądu w Przemyślu spłonął volkswagen golf. Po ugaszeniu ognia strażacy wyciągnęli z wraku auta zwłoki 48-letniego Aleksandra Batyckiego, a śledczy uznali, że doszło do samospalenia. Miejscowi dziennikarze szybko ustalili, że mężczyzna targnął się na własne życie z bezradności, bo była żona uniemożliwiała mu kontakt z dzieckiem:
„Córka ma 11 lat i od 2015 roku była żona utrudnia mi kontakt z dzieckiem do tego stopnia, że sprawą zajmował się sąd, nakazując umożliwienie komunikowania się z dzieckiem. Problem w tym, że jest to niewykonalne. Ostatni raz rozmawiałem z nią 8 stycznia ubiegłego roku. Dziecko jest bez przerwy manipulowane. Sprawa trafiła do sądu. Wokanda jest ciągle przekładana. Wydaje mi się, że takie przypadki należy rozpatrywać z urzędu i szybko. Specjaliści piszą o zaburzeniach emocjonalnych matki i nic się nie dzieje. Ona nadal robi wszystko, by wymazać ojca z pamięci dziecka. Końcem 2017 r. złożyłem do sądu wniosek o rozszerzenie kontaktów z córką. Do dzisiaj sprawa nie została rozstrzygnięta. Pozbawiono mnie możliwości powiedzenia dziecku, że też je kocham. Polskie prawo nie działa!” – tak, kilka miesięcy wcześniej, opowiadał reporterowi „Gazety Jarosławskiej”:
–Alienacja rodzicielska zabija! I takie dramatyczne przypadki ojców, którzy z bezsilności porywają się własne życie, przebijają się do szerokiej opinii publicznej. Ale problem jest powszechny – mówi Przemysław Koziński – Szacujemy, że na około 60 tysięcy rozwodów i 40 tysięcy nieformalnych rozstań rocznie, aż w co trzecim przypadku dochodzi do sytuacji, że rodzic blokuje drugiemu rodzicowi kontakty z dzieckiem lub w większym czy mniejszym stopniu je utrudniania, albo „tylko” wciąga potomstwo w konflikt z byłym partnerem.
Alienują i matki, i ojcowie, w proporcjach mniej więcej takich samych, jak sądy przyznają im rolę pierwszoplanowego rodzica. Problem dotyka wszystkich grup społecznych, znany politolog prof. Wawrzyniec Konarski przez lata walczył o możliwość widywania się z synem. Bezskutecznie.
– Niestety, nie mam kontaktów z dzieckiem…– napisał mi w mailu przed kilkoma dniami.
Dlaczego matki nagminnie alienują? Bo mogą! Blokowanie kontaktów, choć łamie orzeczenia sądów, w praktyce jest bezkarne. Powód? W przeciwieństwie do niepłacenia alimentów, blokowanie czy utrudnianie rodzicowi kontaktów z dzieckiem, nie jest przestępstwem, ani nawet wykroczeniem!
Owszem, kodeks, ale nie karny, tylko postępowania cywilnego, przewiduje karę finansową (tzw. sankcję) za utrudnianie kontaktów z dzieckiem, ale w praktyce, takie sprawy ciągną się w sądach długimi miesiącami (nawet latami) i rzadko kończą ukaraniem matki-alienatorki. A jeśli już, to zwykle śmiesznie małą kwotą, co nie przynosi żadnego efektu. Jak to działa w praktyce, ujawniła Agnieszka Swaczyna, adwokatka z Krakowa, na swoim fejsbukowym blogu: Sąd z Krakowa uznał, że matka zarabiająca 6000 zł netto plus premie, za każde zablokowanie kontaktu z dzieckiem zapłaci 100 zł.
Zmanipulować dziecko? Żaden problem
Z egzekwowaniem z prawa do kontaktów z dziećmi było źle, a od ubiegłego roku jest…jeszcze gorzej, bo Trybunał Konstytucyjny uznał, że rodzic nie musi płacić drugiemu rodzicowi za blokowanie kontaktów, jeśli dziecko nie chce go widzieć.
– Rodzic-alienator wie, jak zmanipulować dziecko, aby powtórzyło w sądzie wszystko, co mu się powkłada do głowy. Również to, że boi się ojca i nie chce go widywać. Znam wiele przykładów, że to się dzieje!– opowiada Koziński.
Ojcowie, którzy wbrew wszystkiemu podejmują walkę o dzieci, muszą przygotować się na długą i wyboistą drogę do sprawiedliwości. Maciej Gramens z Gdyni, tak podsumował swoją batalię:
Ponad: 3 lata bez kontaktu z synem, 500 uniemożliwionych kontaktów z dzieckiem, 75000 przejechanych kilometrów, 80 spraw sadowych, w tym bezpodstawne sprawy karne, 1000 pism wysłanych do instytucji publicznych, 500 godzin rozmów z urzędnikami, prokuratorami, policjantami i pracownikami sądów.
On nie odpuścił i pod koniec ubiegłego roku wywalczył decyzję sądu, który uznał, że synek ma zamieszkać z nim. Ale to postanowienie sądu nie znaczy na razie nic. Powód? Matka zmieniła dziecku miejsce zamieszkania, nie informując o tym ojca.
– Zgłosiłem zaginięcie syna, ale policja nie robi nic, aby go znaleźć. A kurator już mnie poinformował, że nawet, gdy ustalą nowy adres synka, a matka nie będzie go chciała wydać, to on odstąpi od czynności, aby nie zagrażać dobru dziecka. Równość ojców i matek wobec prawa to fikcja – opowiada Maciej.
Efekt? Tysiące dzieci wychowuje się bez ojców, a tysiące ojców, często młodych ludzi, nie decyduje się kolejny raz na tacierzyństwo.
Do jednego wora
Zaległości alimentacyjne wzrosły w ciągu roku o blisko 4 mld zł, do prawie 13,4 mld zł. Przybyło ponad 41 tys. osób niepłacących alimentów i jest ich w sumie 278 tysięcy. Ponad 94 proc. wszystkich dłużników alimentacyjnych to ojcowie – podała w grudniu ubiegłego roku PAP. A na portalach znowu pojawiły się teksty z dyżurnymi tytułami: „Przepisy swoje, alimenciarze swoje”, „Polski wstyd!
I nikt nawet nie zająknął się o tym, że znowu do jednego wora z napisem „Wredni alimenciarze” wrzucono nieodpowiedzialnych pseudotatusiów, którzy okradają swoje dzieci i…solidnych, odpowiedzialnych ojców, którzy dłużnikami alimentacyjnymi nie zostali z własnej woli czy niezaradności. Oni nie płacą alimentów tylko dlatego, że zasądzono im kwoty, na które ich nie stać.
– Polskie sądy potrafią upodlić i uczynić niewypłacalnym dłużnikiem każdego przyzwoitego i ciężko pracującego ojca – uważa Michał Wyczałkowski, ojciec, działacz Stowarzyszenia „Dzielny Tata” z Wrocławia.
I nieważne, czy ojciec zarabia dużo czy wyrabia najniższą pensję krajową. Dzieje się tak, bo zgodnie z niezmienianymi od dziesiątek lat, przepisami, przy określaniu wysokości alimentów, sąd nie ma obowiązku uzależniać ich od faktycznych zarobków (aktualnego PiT-a), lecz od tzw. możliwości zarobkowych. Znaczy to, że sędzia, którym nierzadko jest trzydziestolatka mieszkająca z rodzicami, na podstawie swojego „doświadczenia życiowego”, ocenia, ile powinien zarabiać 50-letni ojciec. Drugim kryterium są tzw. usprawiedliwione potrzeby dziecka. Które są zasadne, a które wyimaginowane, i ile pieniędzy potrzebuje dziecko na ich zaspokojenie, o tym też każdorazowo decyduje pan, a najczęściej pani w todze z orłem na piersi.
Samodzielnie, znowu po uważaniu, bo ponownie nie wiążą ich żadne sztywne przepisy, zalecenia, wytyczne, ani tabele. Efekt jest taki, że matki, oprócz wydatków na oczywiste potrzeby życiowe, jak jedzenie, ubranie, pomoce szkolne, wyjazdy wakacyjne itp., wypisują całe listy wziętych z sufitu kosztów, najczęściej leczenia i zajęć pozalekcyjnych.
– Nawet jeśli we wstępnej fazie jest jakiś rodzaj porozumienia, to kończy się ono na etapie walki o alimenty, kiedy okazuje się, że dziecko chodzi na 36 zajęć dodatkowych i musi mieć najdroższy aparat na zęby. A kiedy alimenty zostają orzeczone, dziecko jest z większości zajęć wypisywane, „bo jest przemęczone”. To wyłącznie zagrywka dla sądu – przyznał niedawno sędzia Waldemar Żurek w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”
Ile zapłaci ojciec?
Janusz pracuje jako robotnik w firmie zajmującej się remontami. Zarabia ok. 3500-4000 zł na rękę, przed rozwodem umówił się z żoną, że będzie płacił płacić 1200 zł alimentów na 11-letnią córkę.
– Dla dobra dziecka miało być kulturalne rozstanie. Ale nie było. Najpierw żona po wizycie u adwokata zażądała 1800 zł na dziecko, a potem z mecenasem przekonali panią sędzię, że córka wymaga opieki lekarza-specjalisty, choć to bzdura, a ja „jak się postaram”, to będę więcej zarabiał. Przecież budowlańcy są teraz rozchwytywani. No i płacę płacę 1800 zł, a żeby nie zupełnie dziadować, ciągle dorabiam, przez co siada mi zdrowie i często mam dość życia. Z byłą żoną od rozprawy alimentacyjnej nie zamieniłem ani słowa – opowiada.
W podobnej, a często w dramatycznie gorszej sytuacji jest wielu mężczyzn, bo w przepisach, nie ma czegoś takiego jak „usprawiedliwione potrzeby życiowe ojca”, dlatego sędziów nie obchodzi, że po zapłacie alimentów na życie zostanie mu 200 zł. Albo nic. Płacą dopóki mają z czego, potem pożyczają, a już gdy nikt im z rodziny i znajomych nie odbiera od nich telefonów, zostają alimenciarzami i przestępcami – bo po trzech miesiącach niepłacenia alimentów – prokurator może postawić im zarzuty, a sąd skazać nawet na dwa lata więzienia.
– Znałem ojca z Sieradza, którego dobito wysokimi alimentami. W zeszłym roku się powiesił – opowiada Przemysław Koziński.
Hans z góry wie, ile zapłaci
Gdyby Janusz był Niemcem, też budowlańcem z pensją 4000 euro, to ustalenie wysokości alimentów na 11-letnią córkę, byłaby formalnością. Wystarczyłoby bowiem, żeby zajrzał do tzw. tabel alimentacyjnych, odszukał rubryki z wiekiem dziecka i swoimi miesięcznymi zarobkami, a dowiedziałby się, że odtąd będzie płacił 619 euro miesięcznie. Obyłoby się bez płatnych wizyt u adwokata, nerwów, awantur i obaw, że mu nie starczy do pierwszego. Ten prosty, czytelny i skuteczny system obliczania wysokości alimentów, nie tylko zapobiega konfliktom rozstaniowym, eliminuje poczucie niesprawiedliwości, ale także odciąża sądy. Bo sędziowie nie muszą tracić czasu na badanie „możliwości zarobkowych ojców”, ani godzinami weryfikować dołączonych przez matki do pozwów stosów paragonów, faktur i zaświadczeń o zajęciach pozalekcyjnych.
W Polsce też od lat mówi się o wprowadzeniu tabel alimentacyjnych na wzór niemiecki, ale zamiast je wprowadzić, nasze Państwo, wciąż woli „produkować” alimenciarzy, zaostrzać przepisy do walki z nimi, wsadzać ich za kraty i chwalić się, jakie jest (nie)skuteczne!
To jest normalne, to znaczy nienormalne
Pierwszej doby za kratami współwięźniowie wybili mu cztery zęby i odbili nerki. Tak się wita w więzieniu osoby z takimi zarzutami. On, czyli Jan Greń z Lubaczowa za molestowanie swojej czteroletniej córki trafił za kraty.
– Przeżyłem prawie dwa lata piekła. Ale to i tak sukces, bo mogłem zakończyć tam życie. Pedofilów w więzieniu nawet się zabija. Są nikim. Wszyscy ich nienawidzą – opowiadał mężczyzna.
To żona, znana w okolicy lekarz medycyny, zawiadomiła śledczych o molestowaniu córki i znęcania się nad nią. Gdy Greń siedział w więzieniu, kobieta wystąpiła o rozwód, a sąd orzekł go z wyłącznej jego winy i pozbawił go całkowicie praw rodzicielskich do córek. Zza krat mężczyzna szukał ratunku, próbując udowodnić, że jest niewinny. Wysłuchał go dopiero Sąd Najwyższy, który dwa lata później nakazał zwolnić Grenia i przeprowadzić jego proces od nowa i roku po ponownym procesie sąd uniewinnił mężczyznę, a w uzasadnieniu wyroku sędzia stwierdził m.in.:
„Żona, dążąc do uzyskania rozwodu z winy oskarżonego oraz alimentów od niego, posunęła się do wytworzenia fałszywego oskarżenia. Wykreowana w perfidny i wyrachowany sposób wersja żony skutkowała życiową tragedią Jana Grenia”.
Jego przypadek nie jest żadnym wyjątkiem, adwokaci, jak cytowana już Barbara Adynowska, zapytana w wywiadzie, jak często się zdarza, że w czasie sporu o dzieci matki oskarżają ojców o pedofilię, odpowiedziała:
– To jest normalne. To znaczy nienormalne, ale w tych sprawach częste. Kobiety bywają podłe, bo inaczej tego nazwać nie można.
Oskarżenie o molestowanie dzieci to użycie broni atomowej w wojnie domowej, ale rozstający się mężczyźni padają ofiarą fałszywych oskarżeń o wiele innych przestępstw, m.in: znęcanie się, naruszenie nietykalności, groźby bezprawne, kradzież, szantaż, stalking. I nawet jeśli udowodnią swoją niewinność i nie trafią za kraty, to i tak tracą bezpowrotnie zdrowie, nerwy, czas, relacje, pieniądze i dobre imię.
– Moja żona podczas rozstania zaczynała kłótnię, krzycząc na cały głos: „Dlaczego mnie uderzyłeś” „Zostaw mnie” „To boli”. Patrzyłem na nią kompletnie zdumiony w przekonaniu, że zaczęła mieć problemy z głową. Nic z tych rzeczy! Problemy to wkrótce zacząłem mieć ja, bo – jak się okazało, urządzała te przedstawienia na potrzeby zbliżającego się procesu rozwodowego. I nagrywała moje rzekome rękoczyny, czym wkrótce doprowadziła do tego, że prokuratura postawiła mi zarzuty fizycznego i psychicznego znęcania się nad nią. Co gorsza, musiałem opuścić mieszkanie, choć jestem jego jedynym właścicielem. I najgorsze, wkrótce stanę przed sądem, jeżeli nie dowiodę, jak nikczemnie niesprawiedliwe są te oskarżenia, to wylecę ze szkoły – opowiada Łukasz, nauczyciel z Krakowa.
Nowoczesna, brudna wojna
Odpowiedź na pytanie o przyczynę fałszywych oskarżeń podczas rozstań, znajduje się w artykule 57 § 1 kodeksu rodzinnego: rozwód z orzeczeniem o winie. Udowodnienie małżonkowi winy za rozpad małżeństwa, ma znaczenie symboliczne, bo w mniemaniu strony niewinnej zdejmuje z niej odium odpowiedzialności za niedotrzymanie przysięgi, zwłaszcza tej składanej w kościele.
I materialne, bo niewinny rozpadu małżonek może zażądać od winnego alimentów, nawet dożywotnich. Z tych dwóch powodów, „rozwód po polsku”, jest bardzo często wojną, brudną, bezwzględną, obliczoną na zupełnie zniszczenie przeciwnika, i…coraz bardziej nowoczesną. Bo z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii do inwigilacji przeciwnika, czyli: nagrywania, podsłuchiwania, instalowania oprogramowania szpiegowskiego, śledzenia przez profesjonalnych detektywów. Cel fałszywych oskarżeń, prowokacji, inwigilacji jest jasny – zdobyć haki na przeciwnika, aby zniszczyć go w sądzie albo zmusić go przyjęcia własnych warunków rozstania.
– Z doświadczeń wielu mężczyzn, którym pomaga nasze stowarzyszenie, ale także swoich, wiem, że kobiety przygotowują się miesiącami i latami do wojny sądowej. Nie tylko zbierają „dowody winy męża”, ale także odkładają pieniądze na prawników, czym mężczyźni zwykle są kompletnie zaskoczeni. Sam wezwanie dostałem na trzy dni przed rozprawą, a komornik wyczyścił mi konto firmowe i nie miałem nawet na prawnika – opowiada Michał Wyczałkowski.
O co chodzi? O pieniądze!
Pojedynczy prawnicy, jak Rafał Wąworek, adwokat walczący o prawa ojców, głośno przyznają, że „przepis o o winie za rozpad małżeństwa”, to relikt minionych czasów, kiedy kobiety nie pracowały zawodowo, tylko zajmowały się domem i stanowił dla nich zabezpieczenie, aby w przypadku rozwodu nie zostały bez środków do życia. Dzisiaj powinien zniknąć. Ale nie znika, tak samo, jak nie są wprowadzane sprawdzone na Zachodzie rozwiązania: o opiece naprzemiennej, penalizacji alienacji rodzicielskiej czy tabele alimentacyjne, co wyeliminowałoby przyczyny wojen rozstaniowych i faktycznie zrównało prawa kobiet i mężczyzn w przypadku rozstania.
Powód? Konflikty rozstaniowe są żyłą złota. Nie tylko dla adwokatów (choć oczywiście – nie wszystkich!), którzy z tego powodu bywają ich katalizatorami i prowodyrami, ale także dla wielu innych profesji tworzących „przemysł rozwodowy”, m.in: komorników, prywatnych detektywów, biegłych sądowych, rzeczoznawców majątkowych, psychoterapeutów, producentów i sprzedawców sprzętu szpiegowskiego itd. Interes świetnie się kręci, dlatego od lat nic się nie zmienia. A oddolne próby zmian w prawie są ignorowane przez polityków. Przykład? Obywatelski projekt (tzw. Druk 63) wprowadzający do kodeksu karnego – przestępstwo uporczywego uniemożliwiania rodzicowi kontaktu z dzieckiem – od…trzech lat czeka w Senacie RP, aby się nim zająć.
I (prawie) nikt nie mówi głośno, że przestarzałe, dyskryminujące ojców prawo oraz stosujące je niesprawne (bo przeraźliwie powolne!), sfeminizowane, nierzadko stronnicze sądy, też są ważną przyczyną krachu demograficznego w Polsce.
Mieszkanie za pomówienie
Za to podążamy tropem Hiszpanii, na której wzorują się twórcy tzw. ustawy antyprzemocowej, która od końca 2020 roku umożliwia policjantom nakazanie osobie, którą uznają za sprawcę przemocy, natychmiastowe opuszczenie mieszkania i zakaz zbliżania się „osoby nią dotkniętej”. Czyli: uprawnienia oskarżyciela, sądu i egzekutora „wyroku eksmisji”, oddano ręce jednego, niskiego rangą, niedoświadczonego służbowo i życiowo funkcjonariusza. Daje to pole do olbrzymich nadużyć, na grupach internetowych rozwodzących się kobiet krążą instrukcje, jak się pozbyć faceta z domu, a na męskich ustawę nazwano „Mieszkanie za pomówienie”.
W opublikowanym kilka dni temu komunikacie PAP, wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski odtrąbił sukces:
– Obowiązujące już od ponad dwóch lat przepisy chroniące przed przemocą domową, okazały się bardzo skuteczne – stwierdził i podał liczby: do końca 2022 roku funkcjonariusze wydali prawie 9 tysięcy nakazów natychmiastowego opuszczenia mieszkania i (lub) zakazów zbliżania się do lokalu.
W 96 procentach owe nakazy i zakazy dotyczyły mężczyzn. Pytanie, ilu z nich – faktyczne dopuściło się przemocy, a ilu eksmitowano na podstawie fałszywych oskarżeń, pozostaje niewiadomą. Można za to pokusić się prognozę dalszych skutków „sukcesu” ustawy i tak obranego kursu, znane są bowiem efekty takich działań we wspomnianej Hiszpanii:
– Tamtejsza ustawa antyprzemocowa przyniosła więcej szkody niż pożytku – twierdzi Małgorzata Wołczyk, obserwatorka życia polityczno-społecznego na Półwyspie Iberyjskim, w tekście opublikowanym w „Rzeczpospolitej” – i stała się jednym z solidnych powodów katastrofy demograficznej, bo kobiety świadome, że prawo z góry je faworyzuje, zaczęły używać go bezkarnie wobec mężczyzn, których chciały pozbyć się z życia, z domu, a także pozbawić majątku i prawa do opieki nad dziećmi. Hiszpania stała się jedynym krajem na świecie, gdzie obowiązywać zaczęło domniemanie winy. Oczywiście winny zawsze był mężczyzna i o dziwo aż w 50 procentach jego „maczystowskie” skłonności wychodziły na jaw dopiero przy okazji procesu rozwodowego, choćby i po 20 latach wspólnego pożycia. Efekt? Mężczyźni nie chcą zakładać rodzin, kobiety nie rodzą dzieci, Hiszpania umiera.
Autorka kończy tekst statystyką samobójstw: rocznie jest ich ok. 3700, z czego aż 70 proc. popełniają mężczyźni.
Ja też zakończę statystyką:
W 2021 roku w Polsce odebrało sobie życie 5165 osób, w tym 788 kobiet i… 4413 mężczyzn, co stanowi 85 procent samobójstw. A w listopadzie 2022 roku, według danych GUS, urodziło się w Polsce 23 tys. dzieci. To najmniej od czasu zakończenia II wojny światowej!
PS W mojej książce „Rozwód – Poradnik dla Mężczyzn” (aż 512 stron!) znajdziesz odpowiedzi na pytania, jak radzić sobie z: fałszywymi oskarżeniami, alienacją rodzicielską, zawyżonymi alimentami i wieloma innymi problemami mężczyzn (ojców!). Najlepiej zdobyć tę wiedzę przed…rozpoczęciem związku.
Wejdź na główną stronę, gdzie dowiesz się, jak ją zamówić.
Zapraszam do lektury i kontaktu.
Spodobał Ci się TEN tekst, to wesprzyj Autora stawiając mu „kawę” zaledwie kilkoma kliknięciami. Wejdź tutaj: KAWA DLA AUTORA