List do Roberta Biedronia

Panie Pośle,

Pański pomysł, aby skarbówka ścigała alimenciarzy, to tani populizm, a Pan wpisał się w schemat socjalizmu walczącego z kłopotami, które sam stworzył. Jeżeli naprawdę chce Pan rozwiązać ten gigantyczny problem społeczny, a nie tylko zapozować w roli szeryfa przed wyborami, to niech Pan weźmie na cel nie jego skutki, lecz przyczyny.

– Aż 13 miliardów złotych są winni alimenciarze własnym dzieciom. Powiedziałem alimenciarze, bo 94 proc. to ojcowie, którzy nie płacą alimentów, a tylko 6 proc. to kobiety-matki. Dlatego my, jako Lewica chcemy, żeby alimenty były płacone jak podatki. Kiedy ich nie płacisz, to po prostu przychodzi fiskus i je ściąga! – ogłosił Pan wczoraj.

Panie Pośle,

gwarantuję Panu, że Pański pomysł przyniesie taki sam efekt, jak dotychczasowe systematyczne zaostrzanie prawa i wymyślanie kolejnych sposobów walki z dłużnikami alimentacyjnymi. Czyli: kolejny wzrost liczby dłużników (w zeszłym roku przybyło ich o 41 tys.) i długu (wzrost o 4 mld!). I że znowu przeczytamy w mediach tak dobrze znane tytuły jak ten: “Przepisy swoje, alimenciarze swoje”.

Powód? Pan proponuje walkę ze skutkami, a nie z przyczynami tego gigantycznego problemu społecznego. Bez urazy, ale wpisuje się Pan w schemat socjalizmu, o którym Stefan Kisielewski powiadał, że jest ustrojem, który bohatersko pokonuje trudności, które sam stworzył.

Konkrety? Proszę bardzo. Do wielkiego wora z napisem „Winni alimenciarze” wrzucił Pan leni, kombinatorów, nieodpowiedzialnych pseudotatusiów, którzy okradają swoje dzieci – i których, rzeczywiście, trzeba zmuszać do płacenia wszelkimi sposobami. Ale wrzucił Pan też do tego wora – przyzwoitych ludzi, solidnych, odpowiedzialnych ojców, którzy dłużnikami alimentacyjnymi nie zostali z własnej woli, niezaradności, lekkomyślności, egoizmu, nieodpowiedzialności. Oni nie płacą alimentów tylko dlatego, że zasądzono im kwoty, na które ich nie stać. I nieważne, czy ojciec zarabia dużo czy z trudem wyrabia najniższą pensję krajową. Dzieje się tak, bo zgodnie z niezmienianymi od dziesiątek lat, przepisami, przy określaniu wysokości alimentów, sąd nie ma obowiązku uzależniać ich od realnych zarobków (np. z aktualnego PiT-a), lecz od tzw. możliwości zarobkowych.

Znaczy to, że sędzia, którym nierzadko jest trzydziestolatka mieszkająca z rodzicami, na podstawie swojego doświadczenia życiowego, ocenia, ile powinien zarabiać 50-letni ojciec. Drugim kryterium są tzw. usprawiedliwione potrzeby dziecka. Które są zasadne, a które wyimaginowane, i ile pieniędzy potrzebuje dziecko na ich zaspokojenie, o tym też każdorazowo decyduje pan, a najczęściej pani w todze z orłem na piersi.

Samodzielnie, znowu po uważaniu, bo ponownie nie wiążą ich żadne sztywne przepisy, zalecenia, wytyczne, ani tabele. Efekt jest taki, że matki, oprócz wydatków na oczywiste potrzeby życiowe, jak jedzenie, ubranie, pomoce szkolne, wyjazdy wakacyjne itp., wypisują całe listy wziętych z sufitu kosztów, najczęściej leczenia i zajęć pozalekcyjnych.

Nawet jeśli we wstępnej fazie jest jakiś rodzaj porozumienia, to kończy się ono na etapie walki o alimenty, kiedy okazuje się, że dziecko chodzi na 36 zajęć dodatkowych i musi mieć najdroższy aparat na zęby. A kiedy alimenty zostają orzeczone, dziecko jest z większości zajęć wypisywane, “bo jest przemęczone”. To wyłącznie zagrywka dla sądu – przyznał niedawno sędzia Waldemar Żurek w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”

Mariuszów są tysiące

Jak to działa w praktyce? Na przykład tak, jak u Mariusza, architekta z Wrocławia:

– Tydzień temu sąd podwyższył mi alimenty do kwoty 3200 zł miesięcznie i nakazał się zapłacić z wyrównaniem za 8 miesięcy wstecz, co wraz z kosztami procesu przekroczyło 11000 zł. Kwota ta uczyniła mnie dłużnikiem alimentacyjnym, którego można wsadzić do więzienia. Wcześniej sędzia nakazał mi okazać historię mojego konta bankowego i PIT-y za dwa lata wstecz. Z tych dokumentów wynikało że ledwo zarabiam na płacone regularnie alimenty 2000 zł miesięcznie i trochę na utrzymanie mojej nowej rodziny, gdzie mam 10 letniego syna. Mimo to sąd podwyższył mi alimenty i zadłużył. Nie rozumiem tego…

Jako autor poradnika rozwodowego dla mężczyzn znam dziesiątki, jeśli nie setki podobnych historii, bo w polskim prawie rodzinnym, nie ma czegoś takiego jak „usprawiedliwione potrzeby życiowe ojca”, dlatego sędziów nie obchodzi, że po zapłacie alimentów na życie zostanie mu 200 zł. Albo nic.

W szczególnie trudnej sytuacji są ojcowie, którzy stracą dobrze płatną pracę, a sądy nie chcą im obniżyć alimentów. Płacą dopóki mają z czego, potem pożyczają, a już gdy nikt im z rodziny i znajomych nie odbiera od nich telefonów, zostają alimenciarzami. A coraz częściej także przestępcami – bo po trzech miesiącach niepłacenia alimentów – prokurator może postawić im zarzuty, a sąd skazać na rok więzienia, a gdy skutkiem jest narażenie dziecka na “niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych”, nawet na dwa lata.

– Znałem ojca z Sieradza, którego dobito wysokimi alimentami. W zeszłym roku się powiesił – opowiadał Przemysław Koziński, prawnik i szef Organizacji Szczyty Alienacji Rodzicielskiej.

Dlaczego nie można inaczej?

I Pan, i inny politycy, którym bliskie jest dobro dzieci (ale też ich ojców i matek!), zamiast wymyślać nowe, coraz ostrzejsze sposoby do walki z alimenciarzami, które – jak widać – przynoszą odwrotny skutek, usuńcie przyczyny ich “produkowania” przez Państwo. Jak?

Zmieńcie wreszcie przestarzałe prawo rodzinne! Tak, jak to zrobili Niemcy, którzy wprowadzili tzw. tabele alimentacyjne. Dzięki temu wystarczy odszukać rubryki z wiekiem dziecka (dzieci) oraz swoimi miesięcznymi zarobkami, i wiadomo, jaką kwotę alimentów należy płacić na potomostwo. Ten prosty, czytelny i skuteczny system obliczania wysokości alimentów, nie tylko zapobiega konfliktom rozstaniowym, eliminuje poczucie niesprawiedliwości w przypadku zasądzenia po uważaniu zbyt wysokich świadczeń, ale także odciąża sądy. Bo sędziowie nie muszą tracić czasu na żmudne badanie “możliwości zarobkowych ojców”, ani godzinami weryfikować pod kątem “usprawiedliwionych potrzeb dziecka” dołączonych przez matki do pozwów stosów paragonów, faktur i zaświadczeń o zajęciach pozalekcyjnych. W 2016 roku ówczesny wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak stwierdził, że jego resort we wstępnym stanowisku “pozytywnie się odnosi do wprowadzenia” wzorowanego na niemieckim, modelu ustalania wysokości alimentów na podstawie tabel”. Minęło kilka lat i na deklaracjach się skończyło?

Tabele to nie wszystko

Podkreślił Pan, że to ojcowie w 94 procentach są alimenciarzami, ale zapomniał Pan dodać, że dokładnie w takich proporcjach, sądy to matki czynią tzw. rodzicem pierwszoplanowym. Skutkiem czego, dziecko mieszka z nią na stałe, a ojcu przypada rola weekendowego taty-bankomatu, bo mającego prawo do sporadycznych kontaktów z dziećmi i…obowiązek alimentacyjny. Takie rozwiązanie stosowane jest w Polsce od dziesiątków lat, choć świat się zmienił i diametralnie zmieniła się rola ojca. Przecież współcześni mężczyźni w przeciwieństwie do swoich dziadków, a nawet ojców, chodzą ze swoimi kobietami do szkół rodzenia, uczestniczą w porodach, karmią, przewijają i zostają sami z niemowlakami na całe dnie. W rezultacie, mają o niebo silniejsze więzy z dziećmi, niż ich przodkowie. Na Zachodzie już to zrozumieli. Przykłady? W Danii sądy orzekają opiekę naprzemienną, czyli:ojciec i matka zajmują się dzieckiem po równo, nawet w czterdziestu procentach rozstań rodziców, we Francji niewiele mniej…

A u nas? Instytucji opieki naprzemiennej wciąż nie ma w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym, i choć formalnie nie przeszkadza to w jej stosowaniu, na prawie pół miliona orzeczeń wydanych w latach 2018-2019 w sprawach rodzinnych, sądy orzekły opiekę naprzemienną…62 razy.

Polak-ojciec ma szansę na opiekę naprzemienną w zasadzie tylko wtedy, gdy wykaże poprawne relacje z matką dziecka, co de facto oznacza, że o jej przyznaniu decydują nie sądy, lecz matki. A one zwykle się nie godzą, bo przy opiece naprzemiennej zwykle znoszone są alimenty.

Oczywiście, opieka naprzemienna nie jest idealnym wyjściem, bo takich w przypadku rozstania rodziców zwyczajnie nie ma, ale jest rozwiązaniem optymalnym. Bo tata i mama pozostają pełnoprawnymi rodzicami, a nieuprzywilejowanie żadnego z nich, wymusza na nich współpracę, ogranicza konflikty (dziecko nie staje się kartą przetargową!) i eliminuje ryzyko alienacji rodzicielskiej, czyli blokowania lub utrudniania drugiemu rodzicowi kontaktów z dzieckiem. A musi Pan wiedzieć, że alienacja też jest przyczyną problemu, bo są ojcowie, którzy nie widząc swoich dzieci całymi miesiącami (latami!) w akcie bezsilności i desperacji, przestają płacić alimenty.

Panie Pośle,

Najpierw, zmieńcie nieżyciowe, przestarzałe prawo tak, aby:

– opieka naprzemienna nie była bardzo rzadkim wyjątkiem od reguły, lecz zasadą, że każdy odpowiedzialny ojciec, który chce i może się jej podjąć, dostał taką możliwość,

– zasady dotyczące wysokości alimentów na dzieci były proste i przejrzyste,

alienacja rodzicielska, jako przestępstwo była karana, co pomoże ją eliminować.

I dopiero wtedy, gdy usuniecie poważne przyczyny, walczcie wszelkimi sposobami z rodzicami, którzy nie chcą płacić alimentów, okradając w ten sposób swoje dzieci!

Z poważaniem,

Wojciech Malicki

PS Więcej o problemach związanych z alimentami i wieloma innymi problemami rozstaniowymi znajdziesz w mojej książce “Rozwód – Poradnik dla Mężczyzn” .

Wejdź na główną stronę, gdzie dowiesz się, jak ją przeczytać lub zamówić. Zapraszam do lektury i kontaktu: wojtek@rozwod.eu

Spodobał Ci się tekst, to wesprzyj Autora stawiając mu kawę zaledwie kilkoma kliknięciami. Wejdź tutaj: KAWA DLA AUTORA